Przejdź do głównej zawartości

Zapanowanie nad emocjami czyli - przygody z sportowym dziennikarstwem

Był wtedy może kwiecień, może maj. Ciężko stwierdzić, z trudnością przypominam sobie co jadłam niedawno na śniadanie, a co dopiero fakt, kiedy to się zaczęło. Chociaż inaczej! Jeszcze kilka miesięcy temu, stojąc na hali "Jastor" w Jastrzębiu - jako kibic - nie wyobrażałam sobie faktu, że kilka miesięcy później, będę siedziała na miejscach dla prasy. Masz Ci los. Udało się!

Moje, jakże ambitne plany związane z tego typu dziennikarstwem, rozpoczęły się pod koniec trzeciej klasy gimnazjum. Ciężko było określić co mnie w tym kierunku pociągnęło. Przecież jestem typowym ścisłowcem, który kocha się namiętnie w matematyce (no może z tą miłością delikatnie przesadziłam;))! Co nie zmienia faktu, że lubię matmę i idzie mi z nią lepiej aniżeli, niekiedy z polskim czy historią. No, ale przeszło od roku uczęszczam do klasy dziennikarskiej, którą mniej więcej tak sobie wyobrażałam. Choć poglądy nieco mi się zmieniły, to jednak popełniłabym to samo "głupstwo" co w maju 2009 roku, kiedy składałam papiery do naszej PIONY, jakbym oczywiście miała możliwość ponownego wyboru.

Wracając jednak do dziennikarstwa. Prawdopodobnie popchnął mnie w tym kierunku sport. W zasadzie niejeden facet, wmawiał mi, jak to możliwe, że mam na półkach tyle fachowych gazet, które zazwyczaj czytają chłopcy czy mężczyźni. Masz ci los. Od małego mam w sobie coś z chłopczycy. Nie chcę was zanudzać moją historią jak to się zaczęło, bo nie o tym dzisiaj mowa, ale warto podziękować jednej osobie, która notabene zaczyna we mnie wątpić - to mój dziadek. Skutecznie wszczepił we mnie miłość do skoków narciarskich, a następnie do siatkówki. Tyle wystarczyło, by pokochać cały sportowy świat.

Do licha! Znowu zbaczam z tematu! Na przełomie maja/czerwca tego roku, postanowiłam znaleźć sobie "pracę", na jednym z portali siatkarskich. Padło na siatkowka24.pl. Choć można mówić czasami o niezłym bałaganie, to jednak serwis dał mi możliwość stania się, choć po części, profesjonalnym dziennikarzem. Wiem, że jeszcze masa pracy przede mną, ale wolę w to nie wątpić. Sama rodzina mnie motywuje stwierdzeniami, że "z tego chleba nie będzie". Może i nie będzie, ale jeżeli nie spróbuję, to się nie dowiem, czyż nie?

Właściwie, to był wstęp. Bo tak po prawdzie chciałam wam opowiedzieć historię, która miała miejsce kilkanaście dni temu. I jeżeli na tym polega dziennikarstwo, to ja się absolutnie na to piszę!
Sobota. Dla osób w moim wieku, to zapewne dzień sprzątania, nauki, może jakiejś imprezy? Niepotrzebne skreślcie. Tego dnia, wybrałam się z redakcyjną koleżanką, która notabene jest z Bielska i widziałyśmy się po raz pierwszy w życiu, do Kędzierzyna-Koźle. Jako, że jesteśmy posiadaczami legitymacji prasowej, to spokojnie, mogłyśmy wejść na mecz, tam gdzie siedzą profesjonalni dziennikarze. Bądź mniej profesjonalni.(patrz: my) Początkowa podróż nie była czymś nadzwyczajnym. Wsiadłyśmy w pociąg, porozmawiałyśmy sobie, trochę się poznałyśmy no i... Nadszedł czas przesiadki. Zapewne część osób, która ma pojęcie czym jest stacja kolejowa w Nędzy, będzie miała pojęcie, co wtedy czułyśmy. Na początku - przerażenie. Myślałyśmy, że źle wysiadłyśmy. Najgorsze było jednak to, że było zimno i zaczęło mżyć, a miałyśmy tam czekać na pociąg do Kędzierzyna przez 20 minut. Żadnego oznaczenia. Żadnego! Dopiero, gdy przeszłyśmy na drugą stronę, młodszy pan nam lekko zasugerował z czym mamy do czynienia, określając to miejsce jako: "Stację widmo". Ciężko było się nie zgodzić. Chwilę potem poinformował nas, że stąd odjeżdża pociąg do Opola. Tak, więc jesteśmy w przysłowiowym domu. Zasadniczo, to jeszcze nic. Wsiadłyśmy do pociągu i naszą stacją docelową miał być Kędzierzyn-Koźle Azoty. Nie chciałabym używać wulgaryzmów, bo nie wypada, ale gorszej dziury nie widziałam. Może jeszcze kiedyś zobaczę. Brak tabliczek, tylko utwierdził nas w przekonaniu, że lepiej jechać do centrum Kędzierzyna. Tak też zrobiłyśmy. Teraz, czekało nas gorączkowe szukanie przystanku autobusowego, z którego udamy się na halę. Starsze panie, nas grzecznie pokierowały, a potem jeszcze jedna, delikatnie zasugerowała numer linii autobusowej jaką możemy wybrać się na osiedle Azoty. Miałyśmy szczęście, bo dosłownie 3 minuty później, autobus o numerze 1, czekał już na przystanku. Kierowca autobusu nie był jakoś szczególnie dla mnie miły, ale nie wiem z czego to wynikało. Za to jednak, powiedział gdzie mamy wysiąść, za co byłyśmy mu niezmiernie wdzięczne. Kolejnym problemem był fakt, że nie było rozkładu jazdy na przystanku z którego miałyśmy jechać z powrotem na PKP. Ciężko mi powiedzieć ile musiałyśmy dodatkowo narobić kilometrów, żeby się dostać na przystanek, na którym w końcu było jakieś oznaczenie. Chociaż najważniejszy był fakt, że widzimy halę! Nie chciałabym określać znowu tego miejsca wokół, że to dziura, ale szczerze mówiąc, inne nie przychodzi mi do głowy. Gdy już, na szczęście, wszystko było sprawdzone, udałyśmy się do hali. Ludzie czekali przy kasach, aż będą otwarte, a my? Zapytałyśmy ochroniarza czy prasa może już wchodzić. Ciepłym głosem potwierdził naszą myśl i udałyśmy się do środka. Ludzie z Polsatu rozkładali kamery, ochroniarze w najlepsze się bawili, a my takie małe, nie wiedziałyśmy co robić. Na początku przeraził nas pan, który do nas zawołał, że jeszcze nie można wchodzić, ale pokazałyśmy mu legitymacje i momentalnie nas przeprosił. To było nawet sympatyczne. Znalazłyśmy sobie miejsce na hali i stamtąd nie ruszałyśmy się przez bite 4 godziny. ;) Gdy drużyny w końcu wybiegły na rozgrzewkę, chwyciłam aparat do ręki i zrobiłam aż 412 zdjęc. Niektóre z nich, oczywiście, nie nadawały się do niczego, ale wiele z nich bardzo mi się podoba. Potem już sam mecz pomiędzy ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, a AZS Częstochowa. Miałyśmy nadzieję, że zakończy się szybko. Nie miałyśmy po meczu wiele czasu, ale myślałayśmy, że uda się zrobić jeden, jakiś mały wywiad. Niestety. Spotkanie trwało przeszło dwie godziny, co nas oczywiście zabiło w środku. Musiałyśmy czym prędzej iść na autobus. Trochę był niedosyt po tym dniu. Mały, ale jednak. Nie zrobiłyśmy tego na co najbardziej składa się praca dziennikarza. Ale nie składamy broni. Wierzę, że szybko, kiedyś jeszcze to nadrobimy!
Po meczu już podróż powrotna. Mało znacząca, może oprócz faktu, że przegrałam zakład z konduktorem. Na szczęście, odpuścił. Nawet nie pytajcie o jaką głupotę mógł się przyczepić. ;) W domu byłam przed 21. 12 godzin bez jakiegoś konkretnego jedzenia. W zasadzie, lubię to! Jeżeli tak mają wyglądać moje dziennikarskie podróże, to ja się na nie piszę! Nawet pomimo zmęczenia.
A wam, drodzy czytelnicy, życzę wytrwałości w spełnieniu marzeń! Bo warto w nie wierzyć, chociaż mogą być całkiem nierealne. Też tak myślałam, a jednak...

Komentarze

  1. Dla Ciebie - dziadek, dla mnie - Ty. Wspomnienia są nieodłączną częścią życia, a prawdziwe rzeczy się nie kończą. Szaleńcza pogoń za pracą - wykonana, dotarcie do celu - wykonane, wspólne mecze - wykonane, analizy pomeczowe - wykonane, kłótnie - wykonane, tylko czegoś brakuje...?

    Zdjęcie w dalszym ciągu na miejscu szczególnym.
    "Siatkówka to nie tylko punkty, statystyki, tabele, choć i one są ważne. SIATKÓWKA TO ŻYCIE!"

    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak czytam i czytam i widzę w tym siebie:) Moja historia jakby w tym była zapisana :)

    Co do włosów, to był impuls:) Konieczny impuls:) Włosy były bardzo zepsute i wierzę, że szybko odrosną widzimy się w środę!!:D
    Aśka!:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Cause you make feel like, I’ve been locked out of heaven

Wypadałoby się odezwać. Choć ostatnio jakoś nie widzę większej potrzeby, no ale. Możliwe, że są jacyś amatorzy 'mojego życia'. ;))) Mniejsza, naprawdę. Wypadałoby zacząć od początku. Ale chyba najpierw zacznę od tego, że właśnie okupuję mój ukochany pokój, którego mi tak bardzo brakuje. Tak, to takie miejsce na tej ziemi, gdzie bym mogła się zagnieździć do końca życia. Tyle, że najchętniej przeniosłabym go np. do Katowic. (; Albo do Poznania. W zależności, gdzie bym spędzała cały swój czas. Poznańska wyprawa była czymś w rodzaju 'sajens fikszyn', hehe. Było zimno i zamarzłam niemal na śmierć. Idealnie w zasadzie też nie było. 2:0 w dupę. Dodatkowo, jak zwykle stewardzi mieli nas w dupce. :* I chuj, że jedziesz miliony kilometrów w milionowym mrozie (taka tam hiperbolizacja), oni Cię i tak nie wpuszczą. Lololol. No cóż, this is life. Przynajmniej z Kaśką było bardzo śmiesznie i dziękuję jej za nocleg i za to, że wstawała razem ze mną, tak wcześnie. Oprócz tego sesja

Kawałek czasu.

Mam odrobinę wolnego czasu, przed ogarnięciem się do Beaty, by zobaczyć mecz Lecha z Bełchatowem. ;)) Wróciłam do domku. Wczoraj byłam u babci. Przeczytałam kolejną książkę. Tym razem "Nie całkiem do pary". Hm... Szczerze mówiąc, przeżyłam kolejne rozczarowanie, w ciągu ostatnich 5 dni. No cóż. Laska zakochana od trzech lat w facecie, który wyjeżdża na "występy letnie" do teatru, ogólnie są ze sobą... Związek już od początku był dziwny. Taki zupełnie... nie do pary. Podtrzymywała go tylko Tracey. No cóż. Myślałam, że będzie bardziej rozwinięty jeden z wątków dotyczący Buckley'a (późniejszego NAJ NAJ NAJ przyjaciela), ale z tym też wyszło jakoś tak, nijako. Ogólnie, podziwiam siebie, że dokończyłam tę książkę. Cóż, jednak opis z tyłu książki, nie zawsze odzwierciedla nasze przypuszczenia o książce. Chyba, że mam za wysokie wymagania. Cóż. Na szafce pozostał jeszcze jeden tytuł. "Po prostu idealnie!" i może, jak wrócę cała ze Szczerbic, to się nią za

2017 rok - jest w ogóle co podsumowywać?

Hello, it's me! Trochę odświeżyłam stronę, odrobinę również przemyślałam sprawę i możliwe, że zmieni się jeszcze parę rzeczy tutaj, ale zasadniczo nie po to teraz piszę. Wszystko potrzebuje czasu. Zastanawiałam się jakiś czas, jak podsumować ten 2017 rok. Nie wiedziałam do końca gdzie, kiedy i w jakim celu. Wypadło na "moje miejsce w sieci". A jako iż jest zaniedbane, to czas je reaktywować! W końcu nowy rok, nowa ja! Jeszcze jedną poważną przeszkodą do tego by cokolwiek opisać był... nie do końca optymistyczny wydźwięk tego roku. Jednak patrząc szerzej - poza paroma rozczarowaniami natury emocjonalno-uczuciowej, nie wypełnieniem żadnego postanowienia noworocznego i stworzeniem znowu murów obronnych - to nie był taki beznadziejny rok. Po prostu był trochę gorszy od paru poprzednich. Kiedy spisywałam multum postanowień noworocznych, które nawet nie były szczególnie trudne do zrealizowania, nie myślałam, że może pójść aż tak wszystko nie tak. Tym samym, w nadchod