Przejdź do głównej zawartości

MISTRZOSTWO ŚWIATA! Can't stop playing! cz. I

Nie wierzę. Po prostu nie wierzę! Napisałam tutaj ostatnio 11 sierpnia. Zbierałam się zbierałam do napisania czegoś wcześniej, ale... Przyszły Mistrzostwa Świata i czasu było mniej niż mniej. A raczej głowa nie nadążała za wszystkim. Te emocje, które musiałam wplątywać w życie codzienne, bo w końcu znalazłam pracę. Właśnie kompletuję folder pt. "Mistrzostwa po mojemu" i wierzę, że przejdziecie przez ten tekst, zdjęcia czy filmiki ze mną jeszcze raz! Tydzień temu zostaliśmy MISTRZAMI ŚWIATA! Niewyobrażalne!!!

Nie wiem jak Wy, ale osobiście w nosie miałam te mniej czy bardziej polityczne gierki dotyczące transmisji. Jedyne o co się modliłam, to fakt by zobaczyć naszych siatkarzy chociażby pod Spodkiem albo w jakiejś knajpie ze znajomymi. To takie wspaniałe, że obejrzałam niemal wszystkie mecze Polaków z moimi przyjaciółmi. Mogłam wykrzyczeć się, wyrzucić z siebie ten bagaż emocji, który jest we mnie. Kibicować Polakom!

Kiedy dostałam wiadomość, że nie dostałam akredytacji na mecze w Katowicach, to... Było mi cholernie przykro. Chciałam poczuć tę imprezę od środka. W końcu poczuć coś, co kocham najbardziej na świecie najbliżej jak się da. Poza biletem na finał, nie kupiłam żadnego innego i z perspektywy czasu, wszystko to co miało miejsce ułożyło się najlepiej jak mogło. Gdybym dostała akredytację, to nie mogłabym widzieć tych horrorów, którymi raczyli nas podopieczni Antigi. I dlatego, na dzień dzisiejszy... Cieszę się, że wyszło jak wyszło. Jakiś żal jest, ale... Jak nie ta impreza, to przecież jest następna. ;-)

Katowice były z każdym dniem piękniejsze i dziękowałam sobie, że tu mieszkam! Nie wyobrażam sobie faktu, jakbym tu miała nie mieszkać. Przecież chyba wydałabym miliony na dojazdy tu. Albo po prostu bym nie przyjeżdżała i cała frajda by nie miała miejsca.
Pierwszy mecz Mundialu z Serbią zobaczyliśmy w knajpie na Mariackiej. Bałam się tego meczu jak cholera, bo twierdziłam, że jak zajebiście wejdziemy w ten turniej to będzie świetnie! A jak nie to możemy się "pakować". Na szczęście, miała miejsce pierwsza opcja. Czułam się spokojniej. Naprawdę jak wygraliśmy 3:0.
Kolejne spotkania już oglądaliśmy pod Spodkiem. Siadaliśmy w pierwszych rzędach i kiedy naszym nie szło to na całą strefę darłyśmy ryja. To było wspaniałe. Mogłyśmy wyrzucić z siebie co tylko chciałyśmy. :D A ludzie czasem patrzeli na nas jak na debili, ale... Czego się nie robić dla polskich siatkarzy? ;>
Z każdym meczem, z każdą kolejną wygraną, ludzi w strefie przybywało. Ale można powiedzieć, że do ostatniej naszej wizyty (czyli na półfinale) wszystko było w miarę ogarnięte. Dziękuję sobie po raz kolejny, że w kwietniu kupiłam bilet na finał, bo chyba nie wytrzymałabym tego co działo się na finale, bo już na półfinale było ciężko. Ale i tak wszystko przebiła końcowa euforia. Ale w sumie pomału, jeszcze przed półfinałem były mecze II i III fazy. ;-)






I faza minęła nim się obejrzeliśmy. Awans z pięcioma zwycięstwami. I wydaje mi się, że najbardziej zestresowana byłam chyba w II fazie rozgrywek. Iran, Francja, Włochy, USA. Nie jest to czwórka zespołów, z którymi chciałoby się grać już w drugiej fazie i to mecze decydujące o dalszym awansie. Najpierw przyszła pierwsza porażka z Amerykanami. Choć mecz był na całkiem wysokim poziomie. Po nim wróciłam na kilka dni do siebie, do domu. Jako szczęśliwy posiadacz Cyfrowego Polsatu, zaprosiłam do siebie dwie Beaty na mecz z Włochami. Początek nerwowy, ale jakoś, koniec końców "doczłapaliśmy" do zwycięskiego końca, pogrążając Italię (dopóki grać będzie tam Birarelli, to chyba nie zacznę tolerować tego zespołu). Potem przyszedł mecz z Iranem. I chyba pierwsze łzy na tym Mundialu. Dwa szybko wygrane przez nas sety. Potem trzeci. 13:8 dla nas. Iran zaczyna grać, a Michał Winiarski zwija się z bólu. To było dla mnie najbardziej przerażające... To, że mógłby nie dokończyć tych mistrzostw. Grał najlepiej ze wszystkich. Był kapitanem, liderem i boiskowym profesorem. Uwierzcie bądź nie. Jeżeli kogoś naprawdę lubię i cenię, to pomimo tego, że jestem wpatrzona w kogoś jak w obrazek, jestem wobec kogoś takiego bardziej krytyczna. Tyle, że w tym wypadku wszystko było po stronie Winiarskiego. No, może poza kilkoma przyjęciami. I dla mnie to jest siatkarz, który był doceniany przez wielu w kuluarach, ale zawsze miał jakiegoś nieopisanego pecha. Tym razem pech nie był na tyle wielki, że Winiar wrócił, ale... Śmiem pokusić się o stwierdzenie, że ten pech "kosztował" go MVP całego Mundialu. Ja wiem, że to nie jest dla niego tak ważne jak sukces zespołowy, ale... Zasługiwał kiedyś w końcu na tę nagrodę, a ten Mundial był niemal idealny w jego wykonaniu. Do czasu.
Wracając do meczu z Iranem. Oglądałam ten mecz z dziadkiem. Po przegranym trzecim secie, dziadek powiedział, że idzie spać. Wrócił jednak na połowę tie-breaka. I byłam wtedy mocno poddenerwowana, bo ogólnie irytuje mnie fakt mówienia: "przecież to przegrają"... Mecz był na ostrzu noża. Ale wierzyłam do końca. Aż w końcu i przyszedł decydujący blok Możdżona! I wygrana! I satysfakcja, że wiara popłaciła!

Po tej nerwowej sobocie, w niedziele wracałam do Katowic na mecz Brazylia - Rosja i Niemcy - Kanada, na które wraz z Aśką, Kingą, Marcinem i Tomkiem kupiliśmy bilety. To był równie nerwowy dzień, bo przez tie-break z Iranem nie byliśmy pewni awansu.

Ale o tym w kolejnej części!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Cause you make feel like, I’ve been locked out of heaven

Wypadałoby się odezwać. Choć ostatnio jakoś nie widzę większej potrzeby, no ale. Możliwe, że są jacyś amatorzy 'mojego życia'. ;))) Mniejsza, naprawdę. Wypadałoby zacząć od początku. Ale chyba najpierw zacznę od tego, że właśnie okupuję mój ukochany pokój, którego mi tak bardzo brakuje. Tak, to takie miejsce na tej ziemi, gdzie bym mogła się zagnieździć do końca życia. Tyle, że najchętniej przeniosłabym go np. do Katowic. (; Albo do Poznania. W zależności, gdzie bym spędzała cały swój czas. Poznańska wyprawa była czymś w rodzaju 'sajens fikszyn', hehe. Było zimno i zamarzłam niemal na śmierć. Idealnie w zasadzie też nie było. 2:0 w dupę. Dodatkowo, jak zwykle stewardzi mieli nas w dupce. :* I chuj, że jedziesz miliony kilometrów w milionowym mrozie (taka tam hiperbolizacja), oni Cię i tak nie wpuszczą. Lololol. No cóż, this is life. Przynajmniej z Kaśką było bardzo śmiesznie i dziękuję jej za nocleg i za to, że wstawała razem ze mną, tak wcześnie. Oprócz tego sesja

Kawałek czasu.

Mam odrobinę wolnego czasu, przed ogarnięciem się do Beaty, by zobaczyć mecz Lecha z Bełchatowem. ;)) Wróciłam do domku. Wczoraj byłam u babci. Przeczytałam kolejną książkę. Tym razem "Nie całkiem do pary". Hm... Szczerze mówiąc, przeżyłam kolejne rozczarowanie, w ciągu ostatnich 5 dni. No cóż. Laska zakochana od trzech lat w facecie, który wyjeżdża na "występy letnie" do teatru, ogólnie są ze sobą... Związek już od początku był dziwny. Taki zupełnie... nie do pary. Podtrzymywała go tylko Tracey. No cóż. Myślałam, że będzie bardziej rozwinięty jeden z wątków dotyczący Buckley'a (późniejszego NAJ NAJ NAJ przyjaciela), ale z tym też wyszło jakoś tak, nijako. Ogólnie, podziwiam siebie, że dokończyłam tę książkę. Cóż, jednak opis z tyłu książki, nie zawsze odzwierciedla nasze przypuszczenia o książce. Chyba, że mam za wysokie wymagania. Cóż. Na szafce pozostał jeszcze jeden tytuł. "Po prostu idealnie!" i może, jak wrócę cała ze Szczerbic, to się nią za

2017 rok - jest w ogóle co podsumowywać?

Hello, it's me! Trochę odświeżyłam stronę, odrobinę również przemyślałam sprawę i możliwe, że zmieni się jeszcze parę rzeczy tutaj, ale zasadniczo nie po to teraz piszę. Wszystko potrzebuje czasu. Zastanawiałam się jakiś czas, jak podsumować ten 2017 rok. Nie wiedziałam do końca gdzie, kiedy i w jakim celu. Wypadło na "moje miejsce w sieci". A jako iż jest zaniedbane, to czas je reaktywować! W końcu nowy rok, nowa ja! Jeszcze jedną poważną przeszkodą do tego by cokolwiek opisać był... nie do końca optymistyczny wydźwięk tego roku. Jednak patrząc szerzej - poza paroma rozczarowaniami natury emocjonalno-uczuciowej, nie wypełnieniem żadnego postanowienia noworocznego i stworzeniem znowu murów obronnych - to nie był taki beznadziejny rok. Po prostu był trochę gorszy od paru poprzednich. Kiedy spisywałam multum postanowień noworocznych, które nawet nie były szczególnie trudne do zrealizowania, nie myślałam, że może pójść aż tak wszystko nie tak. Tym samym, w nadchod